niedziela, 12 października 2014

Zaprawy na zimę...


        Ale w tym roku się narobiłam:-) Dzieciaki patrzą się na mnie jak na wariatkę:-) Po co ja to wszystko robię? Co roku zawsze coś tam robiłam. Raz ogórki, na drugi rok buraczki, na następny mus jabłkowy itd. Zawsze w większych ilościach, żeby na kilka lat było! U mnie za dużo takich rzeczy nie schodzi, bo chłopaki mają raczej długie zęby na warzywa:-/ Tylko od czasu do czasu coś tam skubną :-/ Jarka ciągle nie ma, a ja sama ile mogę tego zjeść? Ale w tym roku troszkę się pokończyło. Zostały ostatnie słoiczki ogórków, buraczków i grzybków, więc stwierdziłam, że muszę uzupełnić spiżarniane zapasy. Ale jak się rozkręciłam, to zaczęłam wyszukiwać coraz to nowe przepisy na jakieś inne zaprawy, których nie robiłam, albo które pamiętam z dzieciństwa...

Suszone pomidorki robiłam pierwszy raz dzięki przepisowi Beaty z
 bloga http://smakzycia1.blogspot.com/ i wyszły super!!!


Ogóreczki chilli to już stary sprawdzony przepis:-) podawałam go Wam rok temu http://rodzinnie1.blogspot.com/2013/09/sezon-ogorkowy.html


To nowy przepisik na Sos sweet&chilli znaleziony w internecie. Ja za takimi ostrościami nie przepadam, ale ci co lubią ostre w rodzince są zachwyceni!!! Także polecam:-)

0,5 kg papryczek chilli
15 pomidorów
5 cebul
10 łyżeczek miodu 
8 ząbków czosnku
5 łyżeczek soku z cytryny
10 łyżeczek przecieru pomidorowego
5 łyżeczek soli

Cebulę pokroić, podsmażyć. Dodać obrane ze skórki pokrojone pomidory i pokrojone w talarki papryczki z nasionami. Dusić 30 min na wolnym ogniu mieszając co jakiś czas i dolewając ewentualnie wody, żeby się nie przypaliło. Można przykryć, wtedy tak szybko nie odparuje. Potem dodać resztę i gotować 10 min. Im dłużej będziecie gotować tym więcej wody odparuje i sos będzie gęstszy. To już jest kwestia waszego gustu. Na koniec zblendować i wlać do słiczków, im mniejsze tym lepiej.
A to smaki dzieciństwa: śliwki i dynia w occie. Mniam, mniam... Przepisy od babci miała moja mama, więc są to naprawdę smaki dzieciństwa:-)))

Śliwki w occie

1 szkl. wody
3/4  szkl. octu
1 szkl. cukru
goździki

Wszystkie składniki zagotować. Śliwki wypestkować i zalać zalewą na 24 godziny. Zlać syrop, przegotować i ostudzić go. Śliwki włożyć do słoików, zalać zimną zalewą i pasteryzować 10 minut.


Dynia w occie

3 szkl wody
1 szkl octu
1 szkl cukru 
goździki

Wszystkie składniki zagotować. Dynię obrać, wypestkować i pokroić w kostkę. Włożyć do syropu i dalej gotować na małym ogniu, aż dynia się zeszkli, ale żeby się nie rozgotowała! Przełożyć do słoików i pasteryzować 10 min.

 A tan mały słoiczek to ketchup własnej roboty, bez tej całej chemii !!!
 
Buraczki z papryką i cebulką:-)))

6 kg buraków
1,5 kg papryki
1,5 kg cebuli

zalewa:
1,5 szkl octu
1,5 szkl oleju
3 szkl wody
1 szkl cukru
2 łyżeczki soli
pieprz

Buraki ugotować w skórce, ostudzić, obrać i zetrzeć na grubych oczkach. Paprykę i cebulę pokroić w paseczki. Wszystkie składniki zalewy do garnka, do niej paprykę i cebulę. Gotować 10 min. Wszystko dodać do startych buraków. Włożyć do słoiczków i pasteryzować 10 min.

 Opieńki marynowane. To akurat zasługa mojego męża:-) Od zbierania grzybków po efekt finalny na zdjęciu to jego robota!!!

Nie obyło się bez słodkości:-))) Galaretka z pigwy, dżemiki: czereśniowy, truskawkowo-czereśniowy, leśny, czyli maliny, jeżyny i borówki


 powidła śliwkowe




Moje słoiczki nie są tak pięknie ozdobione jak innych blogowiczek, ale zawartość jest tak samo cenna i smakowita:-) Dużo zdrowsza niż w sklepie, bez tej całej chemii, nie mówiąc o smaku, bo nawet podobnych w sklepie nie dostaniecie! Zachęcam więc do robienia swoich przetworów, szczególnie jeśli  owoce i warzywa rosną w waszym ogródku! Ja niestety musiałam wszystko kupić:-/  Mam nadzieję, że niektórym z Was przydadzą się przepisiki:-)))

Dzięki za wasze odwiedzinki i komentarze:-) Buziaki:-)


czwartek, 11 września 2014

Norwegia cd...

           Miałam dużo szybciej napisać ten post, ale znów dałam ciała, bo wyjechałam do rodzinki w Krakowie i nie miałam dostępu do swoich zdjęć:-/  Ale szybciutko nadrabiam zaległości:-))) Tak jak obiecałam fotorelacja z wyprawy na szlaku górskim. Nie należę do osób aktywnych niestety:-/ Staram się chodzić na spacery, czasami jeżdżę na rowerze, ale to wszystko. Wcześniej chodziłam na gimnastykę, ale ze względu na problemy zdrowotne z kręgosłupem, niestety nie mogę wykonywać większości z nich. Na szczęście chodzić mogę:-))) Wyjście w góry to dla mnie nie lada wyczyn! A wiąże się z nim taka oto historia... Jeden z kumpli męża był na tym szlaku i zachęcił nas tym, że jest tam książka w którą można się wpisać! Pogoda była super od samego rana, więc postanowiłyśmy ją wykorzystać z moją kompanką Agnieszką :-) Rano zrobiłyśmy szybko obiad tylko do podgrzania, bo o 15 chłopacy wpadali na jedzonko. Jak przyjechali na drugie śniadanko w południe, to nas zawieźli na początek szlaku, a o 15 mieli nas odebrać. No i zaczęła się przygoda:-) W plecaku kurtki deszczowe w razie co, jakaś drożdżóweczka no i woda. Ja spojrzałam na mapkę, która była na początku i w drogę! Tak na chłopski rozum dla nas, było logiczne, że ta książka powinna być gdzieś na końcu szlaku:-) Końca to tam nie było, bo szlak był w kształcie pętli, więc myślałyśmy, że gdzieś na tym zakręcie odnajdziemy książkę. Idziemy, idziemy i takie oto widoki oglądamy...

 na początku ciągle pod górę...




 W dole widać malutką  ( w porównaniu z naszą gdyńską) stocznię w Larsnes , gdzie pracują nasi mężowie:-) 
potem było góra, dół, góra, dół...


co jakiś czas drogowskaz...


 Jak widać pogoda super, dlatego super zdjęcia wyszły...
 W dolinach to był taki skwar, że ciężko było wyrobić...Trzeba było nogawki chociaż podciągnąć:-)))

wciąż szukamy książki...


 tu dołożyłyśmy swój kamyczek...



 Wciąż idziemy, już około 1,5 godziny, a książki jak nie ma, tak nie ma:-/ A tu  czas wracać, żeby zdążyć na 15 na parking:-/


 I tak jeszcze kawałek, może na tej górce, albo może na następnej... Gdyby później się okazało, że akurat za tą górką była, to byśmy się wściekły, że tam nie weszłyśmy:-///


 Po dwóch godzinach zawróciłyśmy, bo czas nas naglił:-/ A jeszcze nie zatoczyłyśmy pętli, żeby zejść drugą stroną.

 Powrót był w szybszym tempie, żeby zdążyć, więc zdjęć nie robiłyśmy. Jak zeszłyśmy na dół to zrobiłam zdjęcie mapki, żeby dowiedzieć się gdzie ta książka była?


Na mapce zaznaczyłam gdzie doszłyśmy żółtą kropką:-) Sama jestem ciekawa ile to kilometrów? Może ktoś z Was jest w stanie to przeliczyć? A najlepsze z tego wszystkiego jest to, że okazało się po rozmowie z kolegą, który tam był i pokazaniu mapki, że ta zakichana książka była tak na pierwszym wzniesieniu!!! Trzeba było zboczyć ze szlaku w dół i tam była!!! Jakieś 15-20 min od parkingu!!! Możecie sobie wyobrazić jakie byłyśmy wściekłe! No, ale trudno. Z drugiej strony, jakbyśmy odnalazły i wpisały się do książki, to na pewno nie poszłybyśmy tak daleko:-/Tym samym nie zobaczyłyśmy tych pięknych widoków, które po prostu zapierały dech w piersiach!!! Więc nie żałujemy! Mimo, że zmęczone byłyśmy nieziemsko, Agnieszka miała całe pięty zdarte, bo za krótkie skarpetki sobie założyła, to byłyśmy szczęśliwe jak nigdy!Pokonałyśmy chyba dość spory kawałek i co najważniejsze własne słabości! Ze zmęczeniem, temperaturą, bólem...Następnym razem, a mam nadzieję, że taki będzie, chcemy pójść tam na spokojnie. Na cały dzień, powolutku sobie obejść  i wpisać się do tej cholernej książki!!! Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam, a zdjęcia rekompensują moją długą nieobecność:-)))  
Buziaki:-)))

niedziela, 17 sierpnia 2014

Wracam do żywych...

        Aż sama nie wierzę, jak zobaczyłam datę mojego ostatniego posta !!! Dwa miesiące mnie nie było:-/ Tak się wszystko potoczyło, że jakoś nie mogłam się zebrać do pisania:-/ A czas leciał nieubłaganie:-/// Remont się ciągnie...Niby wszystkie grubsze prace zrobione, ale te końcowe, czyli szycie firanek i nie tylko ciągle na mnie czekają. W między czasie niespodziewany wyjazd do Norwegii, potem mąż w domu, czyli ciągłe rozjazdy, aby wykorzystać piękne lato:-))) Teraz robię ciągle jakieś przetwory, niby po kilka słoiczków, a roboty co niemiara:-) A na dodatek mam teraz gości u siebie:-) Przyjechała kuzynka z dwójką dzieciaków. Fajnie, bo coś się dzieje! Trochę życia wtargnęło do domu, bo tych moich dorosłych dzieci to tak jakby już nie było:-/ Albo w pracy, albo u dziewczyn, albo u siebie w pokojach. Widzę ich tylko gdzieś w przelocie jak wychodzą i jak coś jedzą :-))) No, ale taka to już kolej rzeczy, że dzieci powoli wyfruwają z domu. Dobra, już koniec tego tłumaczenia, bo tłumaczą się tylko winni:-)
        Dzisiaj pokażę Wam Kochane moje czytelniczki (o ile jeszcze jakieś zostały:-/ ) troszkę zdjęć z wyjazdu do Norwegii:-) Czyli powtórka z rozrywki, bo rok temu było to samo:-) Pościk norweski będzie w dwóch częściach, więc od razu zapraszam na ciąg dalszy...
        Leciałam w tym samym towarzystwie, więc atmosfera super! Mężowie chodzili do pracy ( widok na ich stocznię, 5 min od domu)


A my na spacerki:-)




   Tam też rosną truskawki, ale na skraju lasu:-)
A tu wypad na rybki:-)

plażing na skałach:-)
nauka wędkowania:-)
i pierwsza rybka złowiona przez męża
w moich rękach zaczęła się szamotać, a moją reakcję oczywiście uwieczniono:-))) 
a to moja pierwsza złowiona w życiu rybka!
Rybki zostały wypuszczone, bo to ponoć za malutkie:-) U nas by byle szprotkę zabrali :-)
To tyle na dzisiaj :-) Niebawem część druga, a w niej przepiękne widoki na szlaku !
Buziaki dla wiernych czytelniczek:-)))